WIza Narzeczeńska do USA - K1
Hej!
Wybaczcie kochani za moja nie obecność. Jednak tyle się dzieje!
nie wiem czy was interesuje proces imigracyjny do USA, ale go troszkę tutaj opisze
Ale jeszcze zanim do tego przejdę, chciałabym prosić o chwile cierpliwości! nie zamierzam porzucić bloga ani fb. Wrócę nie długo z nowymi pomysłami - bo z nowego miejsca ! Moja przygoda dopiero się zaczyna!
A teraz dla tych co są zaciekawieni zostawiam mały post o wizie narzeczeńskiej
W grudniu tamtego roku zaręczyłam się z Amerykaninem. Cóż za piękna, niezapomniana chwila. Pełna radości i zaskoczenia. Gdy emocje już opadały padało pytanie: "ok i co teraz?" i zaczęło się szukanie rozwiązania. Wtedy jeszcze byliśmy wielkimi optymistami i myśleliśmy, że uda nam się załatwić wszystko do Lipca. ha! to się zdziwiliśmy!
Razem z narzeczonym postanowiliśmy starać się o wizę narzeczeńska dla mnie, która pozwala na wyjazd do USA i legalnie wsiąść ślub z obywatelem tego kraju. Po przekroczeniu granicy Stanów mam 90 dni na zawarcie małżeństwa.
SKŁADANIE PETYCJI DO USCIS
24 lutego mój narzeczowy, złożył petycje do USCIS (us citizenship and immigracion services), bym mogła legalnie wjechać na teren USA i wziąć ślub.
Z petycja wiązały się przeróżne dokumenty, które wspólnie przygotowywaliśmy. Takie jak:
- Formularz I-129
- Listy motywacyjne, dlaczego chcemy poślubić daną osobę.
- "dowody" naszego związku takie jak: nasze zdjęcia i z naszymi rodzinami, bilety lotnicze, wspólne rachunki, zdjęcie pierścionka zaręczynowego itp.
- Kopie Paszportów, mojego i narzeczonego.
I chyba tyle, z tego co pamiętam nasza aplikacja miała 60 stron. Złożenie petycji kosztuje 535$
Gdy nasza książka została skompletowana i pieniążki zapłacone musieliśmy już tylko czekać, aż nas sprawdzą i przejdziemy do następnego etapu.
trwało to 7 miesięcy.
Dokładnie 15 Września dostaliśmy wiadomość, że strona Amerykańska rozpatrzyła naszą petycje pozytywnie i teraz moja aplikacja leci do Nowe Yorku by znów została "przejrzana" i potem już do Warszawy.
5 Października dostaliśmy kolejną miła informację, że nadal wszystko jest okay i papiery lecą do Warszawy (ale była radość!)
BADANIA LEKARSKIE
Moja propozycja dla tych, którzy tak jak mi, było bardzo śpieszno do wyjazdu.
Gdy tylko dostaniecie informację, że wasze papiery lecą do Warszawy, zbierzcie już wszystko potrzebne dokumenty i czekajcie na list z Ambasady.
BADANIA LEKARSKIE TRZEBA ZROBIĆ 10 DNI PRZED ROZMOWĄ!
Ja o tym nie wiedziałam i bardzo, ale to bardzo się zdenerwowałam.. Wydłuża nam to czas oczekiwania. Jednak moje wyniki przyszły równo tydzień po badaniach, więc nie było aż tak źle ;)
Badania musicie zrobić w placówce wyznaczonej przez Ambasadę. Nie ma innej opcji. Za badania zapłaciłam 200 zł. Pojechałam do placówki koło 8 rano i bardzo szybko zostałam przyjęta. Po 2 godzinach dostałam wyniki RTG i Krwi, z tymi wynikami możecie już śmiało jechać do lekarza.
Ja lekarza miałam umówionego na godzinę 16, więc miałam chwilę, by pozwiedzać Warszawę ;)
Następnie z wynikami udajecie się do specjalnego lekarza, który sprawdza nasz stan zdrowia i jakie mamy szczepionki. Jeśli jakiejś szczepionki nie masz - od razu Ci ją aplikuje. Za wizytę u przemiłego Pana (na całe szczęście był miły!) trzeba zapłacić 300 zł. I oczywiście dodatkowo za szczepienia. Mi dał tylko jedna, (bo resztę udało mi się zrobić wcześniej, po niższej stawce ), która kosztowała mnie 100 zł.
W sumie na lekarza wydałam 400 zł + 200 zł na badania.
Z tymi szczepionkami jest dość duże zamieszanie. Nie jest jednoznacznie określone, które szczepionki MUSIMY mieć. Jednak na stronie ambasady jest wykaz szczepionek, które ZALECA się mięć. Jak później czytałam, ta lista, która zaraz przytoczę jest ważna, do zielonej karty. Ile w tym prawdy - nie wiem.
Lista szczepionek:
- świnka,
- odra,
- różyczka,
- Heine-Medina,
- tężec,
- dyfteryt,
- koklusz,
- grypa,
- heamofilus influenzae typu B(HiB),
- zapalenie wątroby typu A,
- zapalenie wątroby typu B,
- ospa wietrzna,
- pneumokokowe zapalenie płuc
- , rotawirus,
- zakażenie meningokokowe.
Wizyta u lekarza, trwała z 20-30 minut. Lekarz robi wywiad, jakie choroby miałaś, czy bierzesz leki itp. itd. Również, sprawdza nasz ogólny stan zdrowia.
Po wizycie niczym się już nie przejmujesz. Lekarz przekaże Ci, że ostatni badania na Rzeżączke, będą po 10 dniach i wtedy można spokojnie umawiać się na rozmowę.
Rada: Dzwońcie po tygodniu do palcówki ;) Moje wyniki były po 7 dniach i następnego już były w Ambasadzie.
ROZMOWA Z KONSULEM
Rozmowę o wizę miałam 2 listopada o
godzinie 8.30 :)
Tak więc, na samym początku musimy
przygotować papiery:
- Paszport
- Zdjęcia wizowe
- potwierdzenie Ds-160
- Potwierdzenie zapisania na spotkanie
- Dowody związku
- pełny odpis urodzenia
- formularz I-134 Affidavit of Support
- Zaświadczenie o niekaralności z Polski oraz każdego kraju w którym mieszkało się rok czasu ;) (USA nie jest brane pod uwagę w tym przypadku)
Gdy mamy już wszystko i również wyniki
badań, umawiamy się na spotkanie. Warto przyjść do Ambasady 10 min wcześniej i
stanąć w kolejce do wejścia.
Do Ambasady nie można nic wnieść!
Żadnych torebek, plecaków itp. Możecie mieć ze sobą jedynie dokumenty oraz telefon
komórkowy, który zostanie zabrany wam przed wejściem do ambasady.
Gdy czekacie na zewnątrz w kolejce do
wejścia, ochroniarz sprawdza czy jesteście na liście. Gdy już odkreśli wasze
imię zapyta czy macie komórkę - jeśli tak, prosi byście go wyłączyli i go
zabiera, dając wam w zamian karteczkę z numerkiem ;) Ten numer jest oczywiście
po to, by odebrać później telefon ;)
Następnie gdy już wchodźcie do środka,
jest bramka jak na lotnisku. Przechodzisz i lecisz dalej :D
Następnym etapem jest pokazanie miłemu
Panu dokumentu DS - 160 i on przekierowuje nas dalej. W przypadku wizy K1
musiałam udać się do okienka wiz imigracyjnych gdzie, odbywają się rozmowy z
konsulem.
Gdy już przeszłam do mojego okienka,
Pani zabrała mi moje wcześniej przygotowane dokumenty, zrobiła odciski palców i
kazała czekać na konsula.
Trafił mi się Amerykanin. Bardzo miły
Pan, który wcześniej przeglądał naszą aplikację. (widziałam wszystko przez małą
szparę w okienku 😱). Po
zakończeniu przeglądania naszych zdjęć i dokumentów, wezwał mnie na rozmowę. Na
samym początku poprosił bym podniosła prawą rękę i przyrzekła, że to co mowie i
to co znajduję się w naszej aplikacji jest prawdą.
Następnie zaczął zadawać mi pytania:
- Czym mój narzeczony się zajmuję
- Gdzie się spotkaliśmy
- Czy byłam w stanach - w jaki roku
- Gdzie narzeczony teraz mieszka
- Gdzie planuję pracować jak wyjadę.
ii tyle.
Byłam w szoku! Wyciągnął zieloną
karteczkę, uśmiechał sie i zapytał "Are you ready for this?" po chwili
dodał:
Your visa is approved, congratulations" !
Cóż za
radość! 9 miesięcy czekania i wreszcie się
udało!
Nie zapytał mnie o dowody związku, ani
nie zdawał niezręcznych pytań. Była to bardzo szybka i przyjemna rozmowa. A
powiem wam szczerze, że się nią bardzo stresowałam. Nie potrzebnie.
Cała wizyta w Ambasadzie trwała nie całą godzinę ;)
Wiza przyszła do mojego domu,kurierem po 3 dniach ;) Razem z paszportem dostaniecie żółtą kopertę, której nie możecie otworzyć. Zabieracie ją ze sobą i przy kontroli już na lotnisku w Stanach przekazujecie dla celników.
Przylot do Stanów:
Na lotnisku spędziłam 2 godziny.. nie mam dobrych wspomnień z tego wydarzenia.. Gdy wyjdziecie z samolotu kierujecie się tak jak wszyscy do okienek przeznaczonych dla turystów. Gdy już doczekacie się i nadzejdzie wasza kolei, dajęcie swoje dokumenty, (które otrzymaliście razem z wiza w Polsce) wtedy, miły Pan w okienku wzywa innego Pana, który zabiera was do innego pomieszczenia. Gdy wchodzicie, każą wam usiąść i grzecznie czekać na wezwanie. Jest to tak jakby mała poczekalnia, w której znajdują się 4 rzędy krzeseł, a przed wami kilka okienek, w których zauważyć możecie nie do konca przyejmnych urzedników, wpsrawdzających wszystkie osoby na sali.
Do pokoju przyszłam jako pierwsza. Wyszałam jako ostatnia po 2 godzinach.
W moim przypadku urzednicy nie byli przejmni. Na każde moje pytanie wręcz krzyczali. Przekładali moją sprawe jak tylko się dało.. I najgorze były ich żarty.
Wiecie jak to jest, człowiek po długiej podróży, zmęczony, zestresowany.. a im się wzieło na żarty typu" oo może jednak jej nie przyklepiemy tego i zmarnujemy jej życie.."
Serio? zamrnować życie? Już chciałam im dopiec, ale zawołali mnie do siebie i musiałam postrzymywać się od komentarzy.
Nie zadali mi żadnych pytań. Jedynie miałam sprawdzić czy wszsytkie dane są prawidlowe i tyle. Trfało to 5 minut. 2 godziny czekania.. z płacem wyszłam z tego chorlengo pomieszczenia i tak powitałam mojego narzeczonego z jego cała rodizną :D Wqrzona, zirytowana itp :D Ale przeżyłam, myślę, że jeszcze nie jeden raz będe musiała zmierzyć się z takim amerykanskim podejściem. No ale cóż zrobić :)
Moja przygoda z wizą narzeczeńską się skończyła. Teraz trzeba ogarnąć ślub i bawić się w papierologie związaną z Zieloną kartą. Gdy już będe po tym wszyskim, na pewno o tym opiszę.
Pozdrawiam serdecznie osoby, które jeszcze czekają na wizę narzeczeńską! Cierpliwości życze! i uwierzcie w końcu sieę uda:)
Cała wizyta w Ambasadzie trwała nie całą godzinę ;)
Wiza przyszła do mojego domu,kurierem po 3 dniach ;) Razem z paszportem dostaniecie żółtą kopertę, której nie możecie otworzyć. Zabieracie ją ze sobą i przy kontroli już na lotnisku w Stanach przekazujecie dla celników.
Przylot do Stanów:
Na lotnisku spędziłam 2 godziny.. nie mam dobrych wspomnień z tego wydarzenia.. Gdy wyjdziecie z samolotu kierujecie się tak jak wszyscy do okienek przeznaczonych dla turystów. Gdy już doczekacie się i nadzejdzie wasza kolei, dajęcie swoje dokumenty, (które otrzymaliście razem z wiza w Polsce) wtedy, miły Pan w okienku wzywa innego Pana, który zabiera was do innego pomieszczenia. Gdy wchodzicie, każą wam usiąść i grzecznie czekać na wezwanie. Jest to tak jakby mała poczekalnia, w której znajdują się 4 rzędy krzeseł, a przed wami kilka okienek, w których zauważyć możecie nie do konca przyejmnych urzedników, wpsrawdzających wszystkie osoby na sali.
Do pokoju przyszłam jako pierwsza. Wyszałam jako ostatnia po 2 godzinach.
W moim przypadku urzednicy nie byli przejmni. Na każde moje pytanie wręcz krzyczali. Przekładali moją sprawe jak tylko się dało.. I najgorze były ich żarty.
Wiecie jak to jest, człowiek po długiej podróży, zmęczony, zestresowany.. a im się wzieło na żarty typu" oo może jednak jej nie przyklepiemy tego i zmarnujemy jej życie.."
Serio? zamrnować życie? Już chciałam im dopiec, ale zawołali mnie do siebie i musiałam postrzymywać się od komentarzy.
Nie zadali mi żadnych pytań. Jedynie miałam sprawdzić czy wszsytkie dane są prawidlowe i tyle. Trfało to 5 minut. 2 godziny czekania.. z płacem wyszłam z tego chorlengo pomieszczenia i tak powitałam mojego narzeczonego z jego cała rodizną :D Wqrzona, zirytowana itp :D Ale przeżyłam, myślę, że jeszcze nie jeden raz będe musiała zmierzyć się z takim amerykanskim podejściem. No ale cóż zrobić :)
Moja przygoda z wizą narzeczeńską się skończyła. Teraz trzeba ogarnąć ślub i bawić się w papierologie związaną z Zieloną kartą. Gdy już będe po tym wszyskim, na pewno o tym opiszę.
Pozdrawiam serdecznie osoby, które jeszcze czekają na wizę narzeczeńską! Cierpliwości życze! i uwierzcie w końcu sieę uda:)
Jeśli macie jakieś pytania to chętnie odpowiem:)
Komentarze
Prześlij komentarz